Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/319

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Powiadam więc panu, iż od tej pory Beeton i jego godna małżonka oszukiwali cię najohydniej.
Kobieta może nienawidzieć mężczyznę, a jeszcze nie pozwoli, aby go w jej oczach wyzyskiwano. Co innego człowiek kochany przez nią; o tego sprawy mniej się troszczy, bo on sam da sobie radę; ów nielubiany jednak skończonym jest idyotą, sumienie więc nakazuje wziąć go w opiekę.
Bessie też uwijała się po pokoju, zaglądając do każdego kącika i kręcąc ze zgorszeniem głową. Ryszard przysłuchiwał się z rozkoszą szelestowi jej sukni; po ciszy gnębiącej, otaczającej go od dawna, stuk koreczków jej głęboką sprawiał mu przyjemność.
— Herbaty i wafli gorących! — zadysponowała krótko, gdy po drugiem dzwonieniu zapytano nareszcie, czego żąda. — Tylko, proszę, nie w tym brudnym imbryku, który podawaliście tu dawniej. Postaraj się o inny, porządniejszy, i zasyp dwie łyżeczki.
Posługaczka odeszła zgorszona, a Dick zaśmiał się z uciechy. Wkrótce jednak uwijanie się Bessie podniosło takie tumany kurzu, iż zaczął kaszlać mimowoli.
— Co ty robisz? — zapytał.