Przejdź do zawartości

Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jak ona pojęła mię od razu — mówił do siebie, patrząc na powierzchnię wody. — Jak trafiła w mą słabą stronę, w ów grzech mściwości, dziś już zrównoważony, bo zapłacony przez nią. Boże wielki! Jak ona mię w lot zrozumiała, odczuła! I utrzymuje przytem, że ja jestem lepszy od niej! Lepszy od niej!
Niedorzeczność podobnego twierdzenia rozśmieszyła go szczerze.
— Ciekawa rzecz, czy też takie czyste, uczciwe dziewczę domyśla się choć w połowie, czem jest właściwie życie mężczyzny. Nie, nie może mieć o tem pojęcia; inaczej żadna nie chciałaby nam powierzyć przyszłości swej i życia.
Wyjął drobny pieniążek, otrzymany od niej, patrząc na dar ten jak na talizman cudowny, jak na zakład, wiodący ich w przyszłości do zupełnego porozumienia i do szczęścia. Gdybyż tylko Maisie nie była tymczasem w Londynie, sama jedna, bez opieki, wśród lasu niebezpieczeństw, otaczających ją zewsząd!
Heldar wstrząsnął się, a na usta jego wybiegła jakaś niezrozumiała, pogańska modlitwa do Losu, do Przeznaczenia, od którego przyszłość istoty tej zależała. Jeżeli miałoby jej grozić kiedykolwiek nieszczęście, niech brzemię łez i bólu na niego spadnie, lecz niech