Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cały, do doliny naszej zjechał De Aquila, bez drużyny, znienacka, nie zapowiedziawszy swego przybycia. Jam go pierwszy dostrzegł przy Dolnym Brodzie samowtór z synkiem jednego z świniopasów, usadowionym na łęku siodła.
— „Nie potrzebujesz mi zdawać sprawy z włodarstwa swego“ — ozwał się do mnie. „Wszystkiegom-ci się dowiedział od tego pacholęcia.“ I opowiedział mi, jak to małe licho zatrzymało mu konia (a rosłe było konisko!) przed brodem, wymachując gałęzią i oznajmując krzykiem, iż drogą tą jeździć nie wolno. „Jeżeli więc jedno nagie, zuchwałe pacholątko starczyło natenczas, by bronić przeprawy, toś dzielnie się spisywał, mój włodarzu“ — tak powiedział, sapiąc i ocierając pot z czoła.
— Uszczypnął chłopaka w policzek i pojrzał na nasze bydełko w koszarze nad rzeką.
— „On tłusty, a i ono też tłuste“, odezwał się, pocierając koniec nosa. „No, no, nie brak aspanu przebiegłości i fortelu! To lubię, to lubię! A cóżem ci to powiadał, smyku, kiedym stąd odjeżdżał?“
— „Zdołasz-li utrzymać ten dwór, to pożyjesz długo, jeśli zasię go postradasz, będziesz obwieszon!“ — odpowiem mu na to. — „Słowa te nigdy nie wyszły mi z pamięci.“
— „Wierę! takom rzekł. A tyś go utrzymał.“ To rzekłszy, zlazł z siodła i końcem miecza wykrajał kawał darni z nad brzegu i wręczył go mnie; klęcząc przyjąłem dar ten z rąk jego miłościwych.
Dan i Una spojrzeli po sobie zdumieni.