Przejdź do zawartości

Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pięćdziesięciu chłopów miejscowych, którzy patrzyli przed siebie osowiałym wzrokiem, oczekując swego losu. Z lasów, ciągnących się w stronę Kentu, doleciał nas słaby odgłos surm De Aquili.
— „Czy mamy ich wieszać?“ — spytali moi ludzie.
— „Jeśli tak uczynisz, to moje chłopy porwą się do bitki“ szepnął Hugo. Zwróciłem się doń z prośbą, by spytał trzech drabów, czy oczekują łaski.
— „Nie liczym na nią wcale“, odpowiedzieli jak jeden mąż. „Wszak mieliśmy rozkaz powiesić cię, gdyby nasz pan i zwierzchnik nie wrócił do zdrowia. I powiesilibyśmy cię napewno.“
— Gdym tak stał, bijąc się z myślami, naraz z dąbrowy na Górze Królewskiej wybiegła jakaś kobieta, lamentując, iże łotrzykowie normańscy uprowadzili jej stado nierogacizny.
— „Zajedno mi, czy to Sasi, czy Normanowie!“, krzyknąłem. „Musimy stąd wykurzyć tych łotrzyków, bo gotowi ograbiać nas tu codziennie! Dalej na nich, mości panowie, zbroić się czem kto może!“ Puściłem przeto wolno onych trzech drabów i ruszyliśmy gromadą; wespół z moją pancerną drużyną poszli za przewodem Hugona i Sasi, powyciągawszy z pod strzech pochowane dotąd siekierki i łuki. W połowie zbocza Królewskiej Górki zdybaliśmy pewnego franta, z Pikardji rodem, który przódziej snuł się za wojskiem jako markietan i szynkował wino w książęcym obozie,