Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Saksończyk krzyczy na mnie po francusku, wyzywając do walki. Coś mi się wydawało, że skądciś znam ten głos, ale przyjąłem wyzwanie i skrzyżowaliśmy broń. Przez dłuższą chwilę żaden z nas dwu nie osiągał przewagi, ażci wkońcu mój sąpierz złym dlań trafem poślizgnął się i wypuścił miecz z dłoni. Ja, żem był niedawno pasowan na rycerza i nadewszyslko rad byłem okazać blask rycerskiej cnoty, wstrzymałem się od ciosu i wezwałem Saksończyka, by podniósł miecz. „Skaranie Boskie z tym mieczem! — rzecze mi on na to. — Przyniósł mi klęskę zaraz w pierwszej bitwie! Przyjmij go w dani ode mnie. Wszak ocaliłeś mi życie.“ To rzekłszy, podał mi miecz; ale gdym wyciągnął rękę, miecz ozwał się jękiem, jak człek zraniony, a jam odskoczył, krzycząc: „To czary!“
Dzieci spojrzały na miecz, jakby czekały, iż on znów zagada.
— Nagle z gąszczy wypadła gromada Sasów. Widząc Normanda, odciętego od swoich, rzucili się jak wilcy na owcę. Byłbym z rąk ich zginął niechybnie, gdyby ich nie odegnał mój Saksończyk, wołając, żem-ci jego jest brańcem. Tedy on (w czem niemasz wątpliwości) ocalił mi życie; potem pomógł mi wsiąść na koń i wiódł mnie dziesięć mil z okładem poprzez lasy, ażeśmy dojechali do tej tu doliny.
— Co? tutaj? — zapytała Una.
— Tak jest, do tej tu doliny. Przeprawiliśmy się przez Dolny Bród, o tam, pod Górką Królew-