Przejdź do zawartości

Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/346

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Oni otworzyli mi drzwi... a jak mi później opowiadali, ja upadłem na próg i krzyczałem: „Rzuciłem w morze jezdnych i hufce zbrojne!“
— Nie wrzuciłeś ich przecież — zaprzeczyła Una. — Ale prawda, prawda! Chciałeś powiedzieć, że król Jan na ten cel wydałby właśnie te skarby?
— Tak jest — odpowiedział Kadmiel.
Strzelanina odezwała się znów nieopodal, a w chwilę później ponad wierzchołkami świerków przelatywać poczęły bażanty. Dzieci ujrzały młodego pana Meira, jak w nowych żółtych kamaszkach biegł w wielkiem podnieceniu i zaaferowaniu na końcu linji myśliwców; jednocześnie słychać było łopot spadającego ptactwa.
— A co zrobił Eljasz z Bury? — zaciekawił się Puk. — Przecież on obiecał dostarczyć królowi pieniędzy!
Kadmiel uśmiechnął się posępnie.
— Posłałem mu z Londynu wiadomość, że Pan jest po mojej stronie. A kiedy usłyszał, że w Pevenseyu wybuchło złe powietrze i że jakiegoś Żyda zostawiono w zamku, żeby zapobiegł zarazie, zrozumiał, że słowa moje są prawdziwe. Pobiegł zaraz z Adą do Lewes i zażądał ode mnie rachunku, bo wciąż jeszcze uważał złoto za swoje własne. Opowiedziałem im, gdzie je schowałem, i pozwoliłem im, by je stamtąd wydobyli... Dlaczego nie? Przekleństwa człowieka głupiego i kurz w dzień upalny — to dwie rzeczy, których nie uniknie żaden mądry człowiek!.. Ale żal mi