Przejdź do zawartości

Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— I czy uwierzycie, że ów gospodarz, obudziwszy się i ujrzawszy podkutego już konia, dosiadł go najspokojniej i odjechał bez słowa podzięki? Poruszyło mnie to do żywego, i postanowiłem dać staremu łajdakowi lekcję grzeczności. Prosto z miejsca zawróciłem mu konia i okrężną drogą przyprowadziłem go nazad do Beacon... było jakie trzy mile tej drogi...
— Czy byłeś niewidzialny? — zapytała Una.
Puk kiwnął poważnie głową.
— Wioska Beacon była w owych czasach w ciągłem pogotowiu, na wypadek gdyby Francuzi wylądowali w Pevensey; przeto lada chwila powinny były błysnąć światła. Ja jednakże wodziłem mu konia ciągle wkółko i wkółko przez całą ową krótką nockę letnią. Chłopek myślał, że go ktoś urzekł (co zresztą nie tak dalekie było od prawdy), przeto począł się modlić i przyzywać ratunku. Ja się tem nie przejmowałem, boć byłem równie dobrym chrześcijaninem jak on sam, czego dowody składałem na wszystkich odpustach w całem hrabstwie. Około czwartej nad ranem zaszedł nam drogę jakiś nowicjusz, idący z klasztoru, co się tu dawniej wznosił na wzgórzu Beacon.
— Co to znaczy nowicjusz? — zapytał Dan.
— Właściwie wyraz ten oznacza osobę rozpoczynającą życie klasztorne; trzeba jednak wiedzieć, że w owych czasach ludzie świeccy posyłali swoich synów na naukę do klasztoru, jak dziś posyła się do szkoły. Młokos, o którym mówię, za lat uprzed-