Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/317

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak, przecie to moje imię, paniczu — odparł Tomasz, biegnąc przez cichą, księżycem osrebrzoną łąkę, gdzie przy wielkim oszronionym głogowcu koło boiska krokietowego trwożnie przycupnął duży królik. — A oto już jesteście w domu!
To mówiąc, wkroczył na stare podwórze od strony kuchni i zsadził ich na ziemię właśnie w chwili, gdy z domu wybiegła Helenka, by dowiedzieć się, kto przybył i co się stało.
— Nająłem się do roboty przy chmielu w suszarni — wyjaśnił jej Tomasz. — O nie, panienko, nie jestem obcy. Znałem tę okolicę, jeszcze zanim matka panny na świat przyszła... O tak, gorąco było przy tym chmielu i w gardle mi zaschło!... O dziękuję...
Helenka poszła do kuchni po kufelek piwa, a dzieci weszły do mieszkania — zaczarowane znowu listkami dębu, głogu i jesionu...