Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/313

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i rozmyślała, co ma zrobić. Wkońcu zdobyła się na odpowiedź i wyrzekła przez zaciśnięte zęby: „Jedźcie! Jedźcie z mem pozwoleniem i życzliwością...“
— Wtedy obaczyłem... to jest, opowiadają, że nagle zachwiała się i musiała szukać oparcia, jak gdyby wypadło jej kroczyć przez wzbierającą wodę, albowiem w tejże chwili przelatywać koło niej poczęły śpieszące ku łodzi nieprzeliczone gromady czar... Czterolatków... Nie wiem, wiela ich tam było: i żon, i dzieciów, i różnej majętności... jako to wszyćko uciekało z okrutnej starej Anglji! Słychać było brzęczenie śrybła i stuk małych tłomoczków, rzucanych na dno łodzi i chrzęst małych mieczyków i puklerzyków i chrobotanie małych paluszków drapiących się spiesznie na brzegi łodzi, gdy synowie wdowy już odbijali od brzegu. Łódź zapełniała się i zagłębiała się coraz bardziej w wodę, ale wdowa nic nie widziała, ino tych dwóch synów swoich, jako z trudnością posuwali się wśród ław, żeby dostać się do lin masztowych. Rozwinęli żagiel; łódź, obciążona jak wielki galar, ruszyła wdal i niebawem znikła w siwych mgłach pobrzeżnych... A wdowa usiadła na brzegu i siedziała tak do ranka, pocieszając się w żałości...
— Słyszałem przecie, że nie została zupełnie sama — wtrącił się Hobden.
— Owszem, i to pamiętam. Jeden z tych czar... jak ich tam zwali... ten, któremu na imię było Robin, jak opowiadają, pozostał przy niej.