Przejdź do zawartości

Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/311

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— „Nie“ odpowiedział cichuśki głosik. „Niech ci to snu nie zakłóca!“
— „Czy grozi nam morowe powietrze?“ zapytała, bo nie wiedziała, że są jeszcze inne klęski na świecie.“
— „Nie! Niech ci to snu nie zakłóca!“ odrzekł Robin.
— Więc odwróciła się, już zamierzając wnijść spowrotem do domu, ale owe głosiki zaczęły labiedzić tak przeraźliwie i żałośnie, iż zatrzymała się i zawołała: „Jeżeli nie jest to żadna boleść ludzka, tedy cóż wam poradzę?“
— Czterolatki poczęły wołać na nią ze wszystkich stron, żeby dała im łódkę, bo chcą odpłynąć do Francji i nigdy już tu nie wrócić.
— „Łódka jest pod tamą“, odpowiedziała wdowa, „ale nie potrafię jej spuścić na morze ani też pokierować tam, gdzie potrza.“
— „Daj nam swoich synów“ zawołały społem wszystkie Czterolatki. „Użycz im pozwolenia z dobrawoli, aby nas przewieźli... o matko, matko!“
— „Jeden jest ciemny, a drugi niemy“ odpowiedziała wdowa. „Ale tem więcej kocham ich obu... a wy mi ich zgubicie na wielkiem morzu...“ A właśnie w tej chwili one głosy przeniknęły ją aże do głębi serca, a były pomiędzy niemi i głosiki dziecięce. Wszystkiemu mogła się oprzeć, tylko nie temu dziecięcemu kwileniu. Rzekła więc: „Jeżeli wam uda się wyciągnąć moich