Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/310

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ona kobieta była z tych, co zgadują sny. W noc jedną, gdy leżała w łóżku, schorowana, nękana gorączką, nagle przyszła do niej senna zmora, zastukała do okna i zawołała: „Wdowo Whitgift! wdowo Whitgift!“ Kobieta, słysząc szelest piór i głos piskliwy, myślała, że to czajki nawołują, ale wkońcu wstała, ubrała się i otwarła dźwierze w stronę trzęsawiska... A wtedy posłyszała wokół siebie jęk i troskę, trzęsące światem jako mocna frybra, więc poczęna wołać: „Co to takiego? ach, co to takiego?“
— Wówczas coś się stało takiego, jakoby wszyćkie żaby wraz poczęły skrzeczeć, potem jakoby wszyćkie trzciny poczęły szeleścić po rowach, a potem wielka fala przypływu zahuczała wzdłuż tamy. Więc kobieta nie posłyszała odpowiedzi.
— Trzy razy nawoływała i trzy razy przypływ zagłuszył jej wołanie. Nakoniec udało się jej trafić na chwilkę ciszy, a wtedy krzyknęła: „Jakaż to niedola chodzi po trzęsawiskach, od miesiąca już ciężąc mi na sercu i nie dając wypoczynku memu ciału?“ W tej chwili poczuła, że jakaś mała rączynka trzyma ją za brzeg spódnicy. Schyliła się, by pochwycić tę rączkę... i...
Tu Tomasz Shoesmith przerwał na chwilę, wyciągnął wielką pięść ku ognisku i uśmiechnął się do niej.
— ...i pyta: „Czy morze chce zalać nasze Żuławy?“ Bo była z krwi i kości żuławianką i kochała swe strony rodzinne.