Przejdź do zawartości

Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/304

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tać, a potem słychać, jak morze na prawo i lewo wzbiera wzdłuż wielgiej tamy. A czy widziałeś, jaka to tam równia jest na Żuławach? Zdawałoby się, że nic łatwiejszego, jak przejść ją całą z jednego końca na drugi. Bogać-tam! Te wszyćkie rowy i kanaliki tak się tam wiją i plączą, jak kądziel na kołowrotku czarownicy, że i w biały dzień nietrudno tam zabłądzić.
— A to wszyćko dlatego, że tam wydrynowali wody do rowów! — wtrącił się Hobden. — Kiej jeszcze starałem się o mą kobietę, wszędy tamok były zielone sitowia... a jakże... zielone sitowia... a błocki starosta hasał sobie tam i sam swobodnie, kiej żaba...
— Któż to był taki? — zapytał Dan.
— A któżby jak nie ta frybryja i gorączka, co się na bagniskach lęgnie! Raz czy dwa poklepała ona i mnie po ramieniu: wytrząsłem się porządnie. Ale teraz to drynowanie wody wygnało precz wszyćkie frybryje, więc se ludzie żartem powiedają, że się pon starosta obalił w rowie i kark se skręcił. A jest to miejsce wyborne i dla kaczek i la pszczół.
— I stary to kraj — mówił dalej Tomasz. — Ludzie tam mieszkają od niepamiętnych czasów. Mówiąc między nami, owe Czterolatki zawdy podobno miłowały ten kraj bardziej niż inne okolice Starej Anglji. Tak powiedają ludziska tamtejsi, którzy zapewne przekonali się o tem na własnej skórze, bo przecie od wieków, odkąd owce runem porastały, odbywali z ojca na ojca nocne wypra-