Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/284

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— „Ho, ho!“ odkrzyknął mu Will. „Czy to dziś targ? Czy przypędziliście tu wszystkie ciołki z Brightlingu?“
— Bezczelny drab! Miałem go wysmagać rzemieniem, ale, widząc jego śmiałość, darowałem mu te plagi!... Wszelakoż mistrz Collins najlepiej się popisał! Ten, ze szczęką podwiązaną (widać Sebastjan porządnie mu ją przetrącił), pojawił się na ulicy właśnie w chwili, gdyśmy wyciągali jedno z mniejszych dział przez kruchtę.
— „Zdaje mi się, że wam to cacko trochę cięży“ zauważył. „Jeżeli mi zapłacicie, to wam pożyczę mego wąsaga, bo niedobrze będzie maleństwu leżeć na wozach z wełną.“
— Sebastjan chciał coś odpowiedzieć, ale mu głosu nie stało: otwierał jeno i zamykał usta jak ryba. Był to jedyny raz w życiu, żem go widział tak zdumionym i osłupiałym.
— „Bez urazy“ rzekł mistrz Jan. „Kupiliście tę armatkę nader tanio, więc myślałem, że nie poskąpicie mi grosza, gdy pomogę wam ją przewieźć.“ Tak, to był istotnie cios mistrzowski! Powiadają, że ten ranek kosztował naszego Jana ze dwieście funtów, a on nawet oka nie zmrużył, gdy widział, żeśmy działa załadowali na wozy i powieźli do Lewes.
— A potem też nic nie dał poznać po sobie? — zapytał Puk.
— Tylko raz jeden. Było to wówczas, gdy ofiarował do kościoła świętego Barnaby grające dzwony. (O, teraz już nie było takiej rzeczy, którejby