Przejdź do zawartości

Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/282

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czyni prawica, a wyście, powtarzam, napastowali go okrutnie.“
— „Prawdę mówisz, mości panie Janie“ odrzekł Sebastjan. „A gdybyś widział, jak on uciekał!“
— „Potem zaś jedziecie na złamanie karku, wpadacie do mnie nocą i zawracacie mi głowę baśniami o jakichś tam korsarzach, wozach z wełną i skórach krowich, które to baśnie, acz wielce ucieszne i rozweseliły mnie niepomiernie, jednakże nie licują z moim rozsądkiem i urzędową powagą. Przeto gotów jestem towarzyszyć wam do owej wieży, wziąwszy z sobą kilku podległych mi ludzi i ze trzy lub cztery wielkie wozy, by dać ci rękojmię, że mistrz Jan Collins odda ci dobrowolnie twoje kolubryny i pomniejsze działa, mości Sebastjanie.“ Tu znowu wrócił do zwykłego tonu: „Ostrzegałem już dawno starego lisa i jego sąsiadów, że te pokątne frymarki i dorobki przysporzą im kiedyś biedy niemało... jednakowoż nie mogę powywieszać połowy mieszkańców Sussexu za wywóz kilku dział... Cóż, chłopcy, zadowoleni jesteście z wyroku?“
— „Ja sam dopuściłbym się zdrady za dwie armatki!“ zawołał Sebastjan, zacierając ręce.
— „I właśnie za takiego kubana pogodziłeś się z ową zdradą!“ rzekł pan Jan. „A teraz na koń! Jedziemy po armaty!“
— Ale prawda, że mistrz Collins wciąż jeszcze myślał o przesłaniu tych armat Andrzejowi Bartonowi? — zapytał Dan.