Przejdź do zawartości

Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jak żmudnie i marudnie odwlekali budowę kościoła...“ na samą tę myśl słowa uwięzły mi w gardle.
— „Tak, ale przecież przekonałeś się, że kościół ten był im potrzebny do innego celu...“ odrzekł Pelham tonem uprzejmym.
— „Tak samo były im potrzebne moje kolubryny“ wrzasnął skolei Sebastjan. „Byłbym już daleko na Zachodnim Oceanie, gdyby moje działa były gotowe. Tymczasem te działa zostały sprzedane przez twego przyjaciela jakiemuś tam szkockiemu korsarzowi!“
— „Gdzież macie na to dowody?“ zapytał pan Jan, gładząc brodę.
— „Toż niedalej jak przed godziną o mało co nie połamałem sobie nóg na tych armatach... i słyszałem przecie, jak Jan wydawał rozkazy, dokąd je wywieźć mają!“ krzyknął Sebastjan.
— „E! to tytko słowa próżne!“ odpowiedział Jan Pelham. „Mistrz Collins umie łgać jak najęty.“
— Mówił to tak poważnie, że przez chwilę posądzałem go o współudział w tym pokątnym handlu i mniemałem, jakoby już nie było ani jednego uczciwego ludwisarza w całym Sussexie.
— „Mówmy do rzeczy!“ krzyknął Sebastjan i palnął krowim ogonem w stół. „Czyjeż więc to są działa?“
— „Oczywiście, że twoje“ odrzekł pan Jan. „Przybyłeś po nie z dokumentem królewskim w ręku, a mistrz Collins odlał je w swej ludwisarni. Jeżeli on ma ochotę przenosić je z Dolnej Kuźni i składać je w wieży kościelnej, tem-ci lepiej