Przejdź do zawartości

Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

stały one wywierać na mnie wrażenie. Pozwoliłem mu wyśpiewać się dowoli przez ten czas, gdy załoga podpalała wioskę, a potem ni stąd ni zowąd odezwałem się do niego: „Kowalu bożków, oto nadchodzi czas, gdy będziesz w kuźni przydrożnej zarabiał na parę groszy swem rzemiosłem.“
— Cóż na to odrzekł Weland? — spytała Una. — Czy się rozgniewał?
— Zwymyślał mnie brzydko, łypiąc groźnie oczyma, więc odszedłem w głąb lądu, by obudzić śpiącą ludność i przestrzec ją przed niebezpieczeństwem. Mimo wszystko jednak korsarze zdobyli kraj — a Weland stał się nader ważnym i potężnym bożkiem. Miał wszędy świątynie, od Lincolnshire aż po wyspę Wight, a składane mu ofiary były wprost potworne w swem okrucieństwie. Trzeba mu oddać tę sprawiedliwość, że wolał konie niż ludzi... ale naprzekór tym wszystkim końskim czy ludzkim ofiarom wiedziałem dobrze, że nadejdzie taki czas, gdy i on będzie musiał zniżyć się ze swej godności, podobnie jak to uczynili przed nim inni bogowie. Czekałem dość długo... z tysiąc lat może... a wkońcu udałem się do jednej z jego świątyń koło Andover, by zobaczyć, jak mu się powodzi. Znalazłem tam jego ołtarz i posąg, nadto kapłanów i zgromadzenie wiernych... a wszyscy, z wyjątkiem samego Welanda i jego kapłanów, wydawali mi się niezmiernie szczęśliwi i zadowoleni. W owych zaś dawnych czasach, trzeba wam wiedzieć, zgromadzenie wiernych czuło się nieszczęśliwe, póki kapłan nie