Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kładnie odlane. Wszyscy święci! Jakże się wtedy Sebastjan pienił ze złości! Wiem coś niecoś o tem, bośmy nieraz siadywali na tej ławie, dzieląc się naszemi strapieniami...
— Gdy Sebastjan zmitrężył już sześć tygodni w Lipach i udało mu się dostać zaledwie sześć kolubryn, naraz Dirk Brenzett, kapitan statku „Łabędź“, przysłał mi wiadomość, że, uciekając przed pościgiem Andrzeja Bartona do portu Rye, musiał celem ulżenia okrętowi rzucić w morze wielki złom kamienny, wieziony z Francji na chrzcielnicę do naszego kościoła.
— Aha! To on uciekał przed tym korsarzem!... — zawołał Dan.
— Tak jest. Gdym sobie z tego powodu rwał włosy na głowie, przybiega do mnie Will Ticehurst, najlepszy z mych murarzy, i trzęsąc się ze strachu, Bogiem się świadcząc, zaczyna mi opowiadać, że z wieży kościelnej skoczył na niego djabeł z rogami, z ogonem, szczękający łańcuchem, i tak ludzi nastraszył, iż ani rusz nie chcą się brać do roboty. Przerwaliśmy tedy umacnianie fundamentów i poszedłem na kufel piwa do gospody „pod Dzwonem“. Spotkałem tam mistrza Jana Collinsa, a ten mi rzecze: „Rób, jak chcesz, smyku, ale ja na twojem miejscu wziąłbym sobie do serca taki znak i zostawiłbym w spokoju kościół świętego Barnaby!“ A wszyscy obecni pokiwali grzesznemi głowami i zaczęli mu przyświadczać. Później poznałem, że bardziej lękali się mnie, niż owego djabła...