Przejdź do zawartości

Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dzono mi, bym się powiesił na powrozach, jakie rozciągnąłem na wzniesionem przeze mnie rusztowaniu... Szlachta i gmin prosty, wielcy i mali — Hayesowie, Fowlowie, Fennery i Collinsowie — wszyscy jakgdyby się zmówili przeciwko mnie. Jedynie pan Jan Pelham, mieszkający tam hen w Brightlingu, dodawał mi otuchy i zachęcał do wytrwania. Ale czyż mogłem wytrwać? Oto naprzykład prosiłem mistrza Collinsa o wypożyczenie mi fury na zwiezienie belek — okazuje się, że woły poszły właśnie do Lewes po wapno. A co było, gdy mi obiecał pakę żelaznych klamer czy haków na wiązanie dachu? Albo mi ich wcale nie doręczono, albo, gdy doszły, były połamane i pokrzywione... I tak było ze wszystkiem. Nikt mi nie powiedział ani słowa, ale też nikt do niczego nie przyłożył ręki, chyba że stałem im nad głową... a wtedy wykonywali wszystko po partacku. Myślałem, że cała okolica jest chyba zaczarowana...
— Bo też i była zaczarowana! — wtrącił się Puk, opierając brodę na kolanach. — Czy nie miałeś nikogo w podejrzeniu?
— Nikogo nie podejrzewałem, póki nie przybył tu Sebastjan po swe działa. Wówczas Jan Collins zaczął mu płatać takie same psie figle, jak mnie z owem żelaziwem. Tydzień po tygodniu dwie lub trzy kolubryny pękały podczas odlewania i nadawały się, jak mówiono, jedynie na szmelc. Jan Collins kiwał głową i zaklinał się, że nie odda królowi ani jednego działa, któreby nie było do-