Przejdź do zawartości

Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Usadowili się rzędem na starej, porzniętej scyzorykami ławce dębowej, stojącej w ogrodzie, i patrzyli na strumień płynący w dolinie oraz na zarosłe paprocią parowy i wyboje koło kuźni za chatą Hobdena. Staruszek właśnie rąbał chróst w ogródku swoim przy pasiece. Łoskot uderzeń siekiery dopiero po upływie sekundy dochodził do niezbyt wytężających się uszu dzieci.
— Hej, hej! — ozwał się Hal. — Tam, gdzie teraz ten staruszek rąbie drzewo, stała, jak pamiętam, Dolna Kuźnia... ludwisarnia mistrza Jana Collinsa. Przez ile to nocy, gdym spał tutaj, budził mnie nagle huk jego potężnego giserskiego młota! „Bum-bum! Bum-bum!“ Jeżeli wiał wiatr od wschodu, słychać było, jak mistrz Tomasz Collins z kuźni w Stockens odpowiadał swemu bratu: „Łup-łup! łup-łup!“ — a młoty kowalskie Jana Pelhama w Brightling wtrącały się do tej rozmowy, niby gromadka żaków, recytująca bez końca: „Hic-haec-hoc! Hic-haec-hoc!“, póki mnie znowu sen nie zmorzył. Tak, tak! Cała ta dolina tak rozbrzmiewała odgłosami kuźni i odlewni, jak zarośla w maju rozbrzmiewają wołaniem kukułek. Wszystko to teraz znikło i trawą zarosło!
— A cóż tam wyrabiano? — zapytał Dan.
— Działa dla okrętów królewskich... czasem i dla innych. Przeważnie kolubryny i śmigownice. Gdy robota była ukończona, nadjeżdżali królewscy oficerowie i zabierali nam woły od pługa, by niemi pociągnąć działa na wybrzeże. Patrzcie!