Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chwili zaś dodał: — A jesienią zasadzę tu mnóstwo żołędzi!
— Toś ty chyba bardzo już stary? — zapytała Puka Una.
— Nie jestem stary... ale dożyłem ładnego wieku, jak powiadają ludzie. Tak, napatrzyłem się już niejednemu! Pomyślcie sobie tylko, że gdy salisburskie głazy druidyczne liczyły sobie niewiele lat istnienia... jeszcze zanim ludzie z epoki kamiennej zbudowali zbiornik wody poniżej koliska Chanctoubury... przyjaciele moi zastawiali co wieczór miskę śmietany dla mnie...
— Och! — krzyknęła Una, klaszcząc w rączki, i skinęła nagle główką.
— Pewno jej przyszedł do głowy jakiś pomysł — wyjaśnił Dan. — Ona zawsze tak się zachowuje, gdy uda się jej wymyślić coś nowego...
— Przyszło mi na myśl... że możebyśmy tak zostawiali dla ciebie porcyjkę naszej kaszki? Oczywiście, trzebaby ją wynosić na strych, bo w pokoju dziecinnym zmiarkowanoby natychmiast, co się święci...
— Powiedz raczej, w pokoju lekcyjnym — poprawił ją Dan skwapliwie.
Una zarumieniła się, albowiem niedalej jak z początkiem owego lata zawarli uroczysty układ, że nie będą już nazywali „sali szkolnej“ pokojem dziecinnym.
— Złote masz serce, moja droga! — rzekł Puk z podzięką. — Oj, będzie z ciebie za lat parę ładna i mądra dziewczyna! Prawdę mówiąc, to nie