Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mi. Ładne towarzystwo! Takiej hałastry niegolonych i niemytych barbarzyńców nigdym chyba już nie oglądał, choć nieraz jeszcze przebywałem z nowozaciężnymi! Gdyby ich nie tłuc kijem w brzuch i puklerzem po twarzy, nigdyby ich człek nie nauczył porządnie stać w szeregu. Gdym już wprawił się w tem, czego wymagano ode mnie, instruktor powierzył mi garść Gallów i Iberyjczyków (prawdziwą garść, bo było to zgarnięte z najzapadlejszych kątów świata!), ażebym ich musztrował, póki nie będą przydzieleni do oddziałów w głębi kraju. Czyniłem, co w mej mocy, by zrobić z nich jakich takich żołnierzy. Pewnej nocy wybuchł nagle pożar w jednym z dworków na przedmieściu. Nim inne oddziały zdążyły się zebrać, już skrzyknąłem mą garstkę i wzięliśmy się do gaszenia ognia. Gdyśmy sobie podawali wiadrami wodę ze stawu, postrzegłem jakiegoś nieznanego mi człeka, stojącego na łące. Wsparty na lasce, długo przyglądał się w spokoju naszej robocie, aż wkońcu odezwał się do mnie: „Któżeś ty zacz?“
— „Nowicjusz, oczekujący przydziału“, odrzekłem poprostu, nie wiedząc, jaki to potomek Deukaljona stoi przede mną.
— „Czyś rodem z Brytanji?“ on na to.
— „Tak jest, a ty chyba jesteś z Hiszpanji!“ odparłem, słysząc w jego słowach coś, co mi przypominało rżenie muła iberyjskiego.
— „A jakibyś chciał mieć tytuł, gdy powrócisz do domu?“, spytał śmiejąc się.
— „Zależy... raz taki, drugi raz owaki“, od-