Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Tak to podróż do wód zdecydowała o losach nas wszystkich, dzieweczko.
W tej chwili zerwał się na równe nogi, i jął nadsłuchiwać, opierając się na obrzeżu tarczy.
— Zdaje mi się, że to Dan... mój brat... — rzekła Una.
— Nie inaczej! A Faun też z nim przyszedł — odrzekł centurjon, widząc Dana i Puka, gramolących się z trudem przez leśny wyrąb.
— Przyszlibyśmy tu o wiele wcześniej — tłumaczył się Puk — gdyby nie to, że powaby twej rodzinnej mowy, o Parnezjuszu, oczarowały tego młodego obywatela.
Parnezjusz zdawał się nic nie rozumieć, nawet gdy Una zabrała się do wyjaśnień:
— Dan powiedział, że liczba mnoga od dominus brzmi domino, a gdy panna Blake kazała mu poprawić omyłkę, rzekł, że jak nie domino, to chyba będzie „Czarny Piotruś“. Został więc, jak widzisz, ukarany za niegrzeczny wybryk, bo kazano mu przepisać dwa razy całą odmianę.
Tymczasem Dan, zgrzany i zasapany, zdołał już wdrapać się na Volaterrae.
— Leciałem pędem prawie cały czas — wykrztusił, — a potem spotkałem Puka. Jak się pan miewa?
— Jeżeli jesteś zdrów, dobrze jest! Mnie zdrowie dopisuje — odrzekł uprzejmie Parnezjusz. — Patrzaj! Usiłowałem napiąć ten łuk Uliksesa, ale...
I pokazał skaleczony palec.