Przejdź do zawartości

Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jego postępek!“ Wówczas matka wykrzywiała z nad kołowrotka swe kochane usteczka i odpowiadała: „Hm! hm! Coś mi się zdaje, że niebardzo się nadajesz na rzymskiego ojca rodziny!“ Ojciec natychmiast zwijał swe rachunki i krzyczał: „Zaraz wam tu pokażę!“... a potem... a potem... zachowywał się jeszcze niesforniej niż my wszyscy!
— O tak! Tatusiowie to potrafią... jak im przyjdzie ochota! — odpowiedziała Una, a oczka jej zaiskrzyły się figlarnie.
— Czyż nie powiadałem, że we wszystkich porządnych rodzinach bywa mniej więcej podobnie?
— A cóż porabialiście w lecie? — zapytała Una. — Czy bawiliście się na dworze, jak my?
— Tak jest, bawiliśmy się i chodziliśmy w odwiedziny do znajomych. Na Vectis niema wilków. Za to mieliśmy tam wielu przyjaciół i tyle kucyków, ileśmy tylko chcieli.
— Musiało tam być bardzo przyjemnie! — rzekła Una. — I czy zawsze tak było?
— O nie, dzieweczko. Gdy liczyłem sobie lat szesnaście czy siedemnaście, ojciec nabawił się podagry, więc pojechaliśmy do wód.
— Do jakich wód?
— Do Aquae Sulis. Wszyscy tam jeżdżą. Poproś swego ojczulka, żeby cię kiedy tam zabrał.
— Ale gdzie to jest? Ja nie wiem...
Młodzian miał przez chwilę minę wielce zdumioną.