Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ale jakie miewaliście lekcje, gdy... gdy jeszcze byłeś mały?
— Historję starożytną, czytanie klasyków, arytmetykę... i tak dalej! — odpowiedział z niechęcią centurjon. — Siostra moja i ja mieliśmy głowy dość tępe, ale dwaj moi bracia (jestem średni pomiędzy nimi) lubili te zajęcia, a matka, trzeba ci wiedzieć, przewyższała nas sześciokrotnie swem wykształceniem. Była niemal tego wzrostu, co ja teraz, a przytem podobna do nowego posągu Demetry z koszykami, stojącego koło zachodniego gościńca. A jaka dowcipna! Ach, na bóstwo Romy! Jak ta mateczka umiała nas rozśmieszyć!
— A czem?
— Żarcikami i powiedzonkami, jakie bywają w każdej rodzinie; czy wy o tem nie wiecie?
— Że u nas są takie domowe żarciki, to wiemy, ale nie wiedziałam, że są one i w innych rodzinach — odpowiedziała Una. — Opowiedz mi o swej rodzinie! Proszę cię pięknie!
— Dobre rodziny są bardzo do siebie podobne. Matka siadywała wieczorami i przędła, Aglaja czytała w kącie; pater familias — czyli nasz ojczulek — prowadził rachunki domowe, a nasza czwórka hasała po korytarzach. Gdy nasze hałasy stawały się zbyt głośne, pater wołał: „Ciszej tam, ciszej! Czyście nigdy nie słyszeli, jaką władzę ma ojciec nad swemi dziećmi? Ma prawo nietylko dać im w skórę, ale nawet je zabić... zabić na śmierć... a bogowie pochwalą w zupełności