Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— „Zali pójdziemy?“, zapytałem.
— „Czy pójdziemy?“, odparł. „W takiej porze? Toż byłoby to tępotą i szaleństwem! Jeślibym opuścił Pevensey i zaczął błąkać się i bobrować po lasach i borach, jużby tu w trzy dni na pevensey’skiej wydmie spoczęły okręty Roberta i na brzeg wysiadło dziesięć tysięcy zbrojnych! Któżby ich wtedy powstrzymał? Czy Fulko?“
— W tąż chwilę zagrały rogi pod bramą, a zaraz potem rozległ się głos Fulkona, oznajmujący imieniem króla, że De Aquila ze wszemi ludźmi i końmi winien podążyć do królewskiego obozu pod Salisbury.
— „A co, nie mówiłem?“, rzecze De Aquila. „Między Pevensey i Salisbury siedzi ze dwudziestu baronów, którzyby mogli spełnić względem króla wasalską powinność, on jednakże, podmówiony przez Fulkona, wyprawia poselstwo aż na południe i odwołuje mnie... mnie właśnie jednego... od samych wrót Anglji, w oną chwilę, gdy wrogowie zamierzają do tych wrót się dobijać. Dajcie ludziom Fulkona kwaterę w wielkiej stodole od południa i nie żałujcie im napitku, a gdy Fulkon dobrze się posili, poproście go na kielich wina w naszej komnacie. W wielkiej świetlicy jest trochę za zimno na nasze stare kości.“
— Zsiadłszy z konia, Fulkon natychmiast udał się z Gilbertem do kaplicy, by podziękować Panu Bogu za szczęśliwe przybycie, a gdy sobie podjadł (był to człek tłusty wielce a żarłoczny: widziałem, jako łypał oczyma, poglądając na pieczone kuro-