Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— „A bodajże go! Czy on jest u mnie garderobianą albo klucznicą!“, zawołał De Aquila. Zaśmiałem się i ja i Hugon, poczem czytaliśmy dalej: „...Podbity królikami, pojrzał na mgłę ścielącą się na żuławach, a obudziwszy słaniającego się mości Ryszarda Dalyngridge, który mu był towarzyszem przy szklenicy wina“ (tu oni obaj poczęli śmiać się ze mnie), rzekł: „Wyjrzyjno przez okno, stary lisie, bo mi się widzi, że Pan Bóg sprzyja książęciu Normandji.“
— „Wierę, takom powiedział!“, rzecze De Aquila. „Mgła była gęsta i ciemna jak smoła. Robert mógłby wylądować choćby z dziesięcioma tysiącami ludzi, a mybyśmy o niczem nie wiedzieli. A czy ten gryzipiórek raczył opowiedzieć, jakośmy przez dzień cały jeździli po mokradłach, jak omal nie postradałem życia na jakiejś mieliźnie, i jakom później przez całych dni dziesięć kaszlał niby schorzała owca?“
— „Nie, niemasz tu nic takiego“, odrzekł Hugo. „Zato mieści się tu osobista prośba Gilberta do głównego knowacza owych fortelów, Fulkona.“
— „Aha!“, rzecze De Aquila. „Zgadywałem odrazu, iż Fulkon maczał w tem palce. Jakaż jest cena krwi mojej?“
— „Gilbert zanosi prośbę, by, skoro nasz pan, dziedzic na Pevensey’u, zostanie wyzuty ze swych włości na podstawie tych zeznań, jakie on, Gilbert, gromadził z trudem i lękiem“...
— „To prawda, że z trudem i lękiem“, odpowiedział De Aquila, wciągając oba policzki. „Ale