Przejdź do zawartości

Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rodem Saksonkę, a Gilbert (któregośmy nie spuszczali z oka od czasu rozmowy z De Aquilą) wyrażał powątpiewanie, czy ona pochodzi z rodu wolnego, czy z chłopów. Ponieważ De Aquila obiecał dać nowożeńcom łan dobrej roli, gdyby panna młoda okazała się córą wolnego rodu, przeto cała sprawa oparła się o sąd, który toczył się przed obliczem De Aquili w wielkiej świetlicy. Pierwszy przemawiał ojciec dziewczyny, potem jej matka, a potem wszyscy naraz. Wszczął się taki hałas, iż w całej świetlicy zahuczało jak w ulu, a psy poczęły naszczekiwać. De Aquila podniósł wgórę ręce. „Napisz jej, że jest wolna“, zawołał na Gilberta, siedzącego przy kominie. „Na miłość Boską, napisz jej, że jest wolna, bo inaczej ogłuchnę od tych krzyków! Tak, tak!“, zwrócił się do dziewczyny, która padła przed nim na kolana; „bądź sobie nawet siostrą Cerdryka i rodzoną siostrzenicą księżny mercyjskiej, tylko ucisz się już nakoniec! Za lat pięćdziesiąt nie będzie tu ani Normandów, ani Sasów, jeno sami Anglicy, a dzieło to nam ułatwią tacy ludzie, jak ci oto!“ Poklepał po ramieniu owego wojaka (był to synowiec Jaśka), ucałował pannę młodą i jął szurać nogami w sitowiu, na znak, że sądy już skończone (abowiem w świetlicy zimno było okrutnie). Stanąłem przy jego boku, Hugo zasię podszedł do komina i poza plecami Gilberta udawał, iż zabawia się z mądrym, choć zażartym psem Odonem. W pewnej chwili dał jakiś znak De Aquili, ten zaś przywołał Gilberta i polecił mu, by wyszedł odmierzyć pole dla