Przejdź do zawartości

Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

należą się młodym. Ból sprawilibyśmy im srogi, gdybyśmy znowu objęli pieczę nad naszemi włośćmi. Witali nas z duszy-serca, wszelakoż i ja i Hugon widzieliśmy, że czas naszej władzy już się skończył. Jam był chromy, a Hugon bez ręki. O nie! Jużeśmy nie byli do niczego zdatni!
Tu pan Ryszard pokiwał smutnie głową, poczem rzekł głośniej:
— I dlatego... i dlatego... powróciliśmy niebawem do Pevensey’u.
— O, jakże mi przykro! — szepnęła Una, zdawało się jej bowiem, że rycerz ma minę bardzo smutną.
— Ależ, mała dzieweczko, to wszystko zdarzyło się już dawno, dawno, wiele lat temu. Oni byli młodzi, my zasię starzy, przeto słuszne było, byśmy im powierzyli pieczę nad naszemi dworami. „Aha!“, zawołał De Aquila przez strzelnicę, widząc nas zsiadających z koni. „Znów do nory wracacie, stare lisy?“ Ale gdyśmy się znaleźli w jego komnacie ponad wielką świetlicą, on wziął nas w objęcia i powiada: „A witajcież mi, duszyczki! biedne pokutujące duszyczki!“... Bo tak to wypadło, żeśmy teraz byli bogaci ponad wszelką miarę, a przytem opuszczeni przez wszystkich... Tak jest!... samotni!...
— A cóżeście tam robili? — spytał Dan.
— Czatowaliśmy na Roberta z Normandji — odrzekł stary rycerz. — De Aquila podobien był do Witty. Tak samo nie znosił bezczynności. Jeżeli pogoda dopisywała, jeździliśmy sobie pomię-