Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wił nam mądre żelazo, na którem mi przecie najwięcej zależy... i baczcie! ono wciąż jeszcze wskazuje na południe!“
— Brał nas zrazu lęk, że mądre żelazo może nas teraz w błąd prowadzić, odkąd zabrakło żółtego człowieka. Gdyśmy jednak się przekonali, że zamknięty w niem duch służył nam nadal, poczęliśmy skolei lękać się nazbyt silnych wiatrów, to znów mielizn podwodnych, to ryb, które niefrasobliwie hasały wokoło, to wreszcie ludzi, zamieszkujących brzegi, kędy wypadło nam zawijać.
— Dlaczego? — zapytał Dan.
— Przez wzgląd na złoto... to złoto, które do nas należało. Bowiem złoto zmienia ludzi do gruntu. Jeno Thorkild z Borkumu nie odmienił się wcale. Drwił sobie z obaw Witty, a także i z nas, gdyśmy radzili, by zwijać żagle za lada kołysaniem się okrętu.
— „Lepiej utonąć odrazu“, mawiał Thorkild z Borkumu, „niż być tak cięgiem przywiązanym do stosu żółtego pyłu!“
— Był on Thorkild nieposesjonatem, człowiekiem bez ziemi, a kiedyś przebywał w niewoli u jakiegoś króla na wschodzie. Gdyby to od niego zależało, byłby zapewne przekuł złoto na grube obręcze, by niemi opasać wiosła i przód statku.
— Wszelakoż Witta, choć tak się troskał o swe złoto, nie wyzbył się pieczy co do Hugona, owszem, czuwał nad nim zapobiegliwie niby nie-