Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ków cichła coraz bardziej, w miarę jak zapuszczał się wgłąb uprawnego obszaru, zamieszkanego przez ludzi.
— Prawdę mówiła Bagheera — szepnął zziajany, usadowiwszy się na stogu siana pod oknem jakiejś chaty. — Dzień jutrzejszy będzie równie ważny dla mnie jak i dla Akeli.
Przysunął twarz tuż do okna i zapatrzył się w ogień, płonący na palenisku. W nocy widział, jak żona człowieka wstawała i zapomocą czarnych bryłek podsycała ognisko. Gdy zaś nastał poranek i wszędy wokoło bieliły się chłodne mgły, obaczył, iż dziecko człowiecze wyciągnęło wiklinowy koszyk, wylepiony wewnątrz gliną, nasypało weń rozżarzonych węgli, ukryło go pod opończą i wyszło na dwór, by wypędzić na paszę krowy, zamknięte w oborze.
— Więc to tylko tyle? — rzekł Mowgli do siebie. — Jeżeli takie szczeniątko daje sobie z tem radę, to niema czego się obawiać!
Okrążywszy róg chałupy, zaszedł drogę chłopakowi, wyjął mu z rąk naczynie i przepadł we mgle, pozostawiając chłopaka, wrzeszczącego w niebogłosy z przerażenia.
— Ludzie są bardzo podobni do mnie, — zauważył Mowgli, dmuchając w naczynie, jak to był podpatrzył u wieśniaczki. — Ale to licho jeszcze mi zdechnie, jeżeli mu nie dam czegoś do jedzenia...
To mówiąc, rzucił garstkę badyli i suchej kory na pastwę czerwonemu żywiołowi.