Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Mowgli jął wpatrywać się w jej oczy. W pół minuty później wielka pantera odwróciła wbok głowę.
— Oto jest przyczyna — odpowiedziała, przebierając łapą wśród liści. — Nawet ja nie umiem patrzeć ci w oczy... a przecież urodziłam się między ludźmi i kocham cię, Mały Bracie. Inni nienawidzą cię za to, że nie mogą zmierzyć się z tobą wzrokiem... za to, że jesteś mądry... że wyciągałeś im z łap ciernie... za to, że jesteś człowiekiem.
— Nie wiedziałem o tem — odrzekł Mowgli markotnie, a brew mu się nasępiła ciężkim łukiem.
— Jak opiewa Prawo Dżungli? Najpierw uderzaj, a potem dopiero głosu dobywaj. Już z samej twej beztroski zwierzęta poznają w tobie człowieka. Ale miejże się na baczności. Trapi mię myśl, że skoro tylko Akela poszkapi się w łowach (a na każdej wyprawie coraz mu ciężej przychodzi upolować kozła), Gromada wywrze swój gniew na nim i na tobie. Zwołają wiec na Skale Narady... a wówczas... a wówczas...
Ledwie domówiwszy tych słów, Bagheera poderwała się z miejsca:
— Mam, mam pomysł! Biegnij, co żywo w dolinę, ku chatom ludzkim, i przynieś-no stamtąd odrobinę czerwonego kwiecia, które oni hodują... a gdy przyjdzie odpowiednia pora, będziesz miał potężnego sprzymierzeńca... potężniejszego niż ja i Baloo oraz ci z Gromady, którzy cię kochają. Chybaj po Czerwone Kwiecie!