Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Na Skale Narady nie marnowano nigdy słów bez potrzeby. Wilczęta harcowały i borykały się z sobą pośrodku koła, w którem zasiadały ich matki i ojcowie, zaś od czasu do czasu ten lub ów starszy wilk spokojnie podchodził ku któremuś z wilcząt, przyglądał mu się bacznie i powracał na swoje miejsce, nie czyniąc przytem najmniejszego szelestu. Czasami któraś z matek wyprowadzała swoje wilczątko na przestrzeń lepiej oświetloną księżycem, chcąc się upewnić, że nie przeoczono jej pociechy. Akela ze swego siedziska wołał ustawicznie:
— Znacie prawo... znacie prawo! Przyjrzyjcie się im dobrze, o Wilcy!
A trwożne matki podchwytywały okrzyk:
— Przyjrzyjcie się... przyjrzyjcie się dobrze, o Wilcy!
Aż przyszedł czas, gdy Matce-Wilczycy zjeżyła się szczecina na szyi, bo oto Ojciec Wilk wprowadził Mowgliego czyli Żabę (jak oboje nazywali chłopca) w sam środek koła. Chłopak usiadł, śmiejąc się wesoło, i zaczął bawić się okrągłemi kamykami, połyskującemi w świetle księżyca.
Akela ani razu nie podniósł łba, wtulonego pomiędzy przednie łapy, ale wciąż jednostajnym głosem powtarzał nawoływanie:
— Przypatrzcie się dobrze-e-e!
Naraz z poza skał ozwał się ryk stłumiony — i głos Shere Khana zawrzasnął:
— To szczenię do mnie należy! Oddajcie mi je! Cóż może obchodzić Wolne Plemię dola ludzkiego szczenięcia?