Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wszedł tutaj, tu wszedł, łaskawy panie!
— Shere Khan czyni nam wielki zaszczyt swą obecnością — przemówił Ojciec Wilk, ale z oczu bił mu wielki gniew. — W jakimże celu Shere Khan do nas zawitał?
— Po moją zdobycz — odpowiedział Shere Khan. — Tędy przechodziło szczenię ludzkie. Jego rodzice zbiegli przede mną. Oddajcie mi je!
Prawdziwe były słowa Ojca Wilka: Shere Khan skoczył był na ognisko drwala i poparzył sobie stopy — a ból stąd powstały przywiódł go do wściekłości. Atoli Ojciec Wilk wiedział, że wylot jaskini był nazbyt wąski, by tygrys mógł się przezeń przedostać. Nawet w tem miejscu, gdzie Shere Khan w danej chwili się znajdował, było tak ciasno, iż cztery łapska i tułów zwierzęcia nie miały najmniejszej swobody działania... W podobnem położeniu byłby człowiek, któryby chciał walczyć, wlazłszy do beczki.
— Wilki są wolnem plemieniem — odrzekł Ojciec Wilk; — przeto podlegają rozkazom Naczelnika Gromady, a nie pierwszego lepszego pręgatego bydłobójcy. Ludzkie szczenię do nas należy... i możemy je zabić, jeśli taka nasza wola.
— Wasza wola i nie wasza wola! Co tu gadać o czyjejś woli? Na buhaja, któregom zabił! Czyż mam tu stać z nosem wetkniętym w waszą psią norę, by wypraszać to, co mi się prawnie należy?! To ja, Shere Khan, do was mówię!
Ryczenie tygrysa napełniło grzmotem całą jaskinię. Matka Wilczyca oderwała się od swych małych