Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I trzepotała się i podlatywała niby to z wielką trudnością i rozpaczą. Nagaina podniosła łeb i zasyczała:
— Aha, tuś mi, ptaszyno! To tyś ostrzegła mangusa Rikki-Tikki, gdy chciałam go zamordować! Doprawdy złe miejsce obrałaś na wywichnięcie sobie skrzydła!
I ruszyła za krawczykową, umykającą niezdarnie po piaskiem wysypanej ścieżce.
— Chłopak kamieniem przetrącił mi skrzydło! — wrzasnęła krawczykowa.
— Dobrze, dobrze! Możesz się więc pocieszyć, że po twojej śmierci załatwię porachunki i z tym chłopcem. Mój mąż dziś spoczywa na śmietniku... Ale przed zapadnięciem nocy chłopiec będzie leżał nieżywy w tym oto domu. Co ci przyjdzie z ucieczki? Jestem pewna, że cię i tak złapię! Przypatrz mi się, błaźnico!
Krawczykowa ani nie myślała jej posłuchać, bo wiedziała doskonale, że ptak, co spojrzy w oczy węża, doznaje takiego przerażenia, iż nie może z miejsca się ruszyć. Przeto świergoliła żałośnie, podfruwała coraz to dalej, nie wzbijając się nigdy wysoko ponad ziemię. Nagaina, chcąc nie chcąc, z każdą chwilą zwiększyła chyżość pościgu.
Dosłyszawszy szelest ich posuwania się po ścieżce wiodącej od stajni, Rikki-Tikki pognał na grzędę melonów pod ogrodową ścianą. Tam w ciepłej mierzwie koło melonów znalazł dwadzieścia pięć nader sprytnie pochowanych jajek, które wielko-