Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Skoczył z rozpędem. Łeb gadu znajdował się w pewnej odległości od stągwi, — tuż poniżej jej wygięcia. Dopadłszy tam zębami, Rikki wsparł się grzbietem o brzusiec czerwonego gliniaka, by nie pozwolić przeciwnikowi na podniesienie się z ziemi. Zapewniło mu to chwilową przewagę, którą starał się wyzyskać jak umiał najlepiej. Ale za chwilę już Nag począł miotać nim na wszystkie strony, jak pies, usiłujący zrzucić szczura, siedzącego mu na karku — to tarzał się z nim po posadzce, to chwierutał nim wdół i wgórę, to znów wywijał na wszystkie strony, zataczając olbrzymie kręgi. Ciało biednego Rikki śmigało jak bicz w powietrzu, przewracając blaszany czerpak, mydlniczkę i szczotkę do szorowania i uderzając raz po raz z hukiem o blaszaną wannę. Ale oczy jego jarzyły się czerwono, a szczęki trzymały zdobycz nieustępliwie. Ponieważ wierzył głęboko, że zostanie rozbity na miazgę, przeto zaciskał zęby coraz mocniej, by po śmierci znaleziono go z zawartemi szczękami — jak tego wymagał honor rodu. Potłuczony i obolały na całem ciele, odurzony i ledwo przytomny, już żegnał się ze światem, gdy naraz tuż za nim rozległ się jakby huk grzmotu, jakiś gorący dech powalił go bez zmysłów na ziemię, a czerwony płomień osmalił mu futerko. To nadbiegł duży człowiek, obudzony hałasem, i wypalił z dubeltówki w sam niemal kaptur okularnika.
Rikki-Tikki nie śmiał rozewrzeć oczu, bo był pewny, że już nie żyje. Ale wkrótce wyczuł, że głowa gadziny już się nie rusza, z czego zmiarko-