Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niezłe! — rzekł wąż z zadowoleniem. — A teraz zważmy rzecz jedną. W chwili zabicia karaita duży człowiek miał przy sobie laskę... i może ma ją jeszcze przy sobie obecnie... ale napewno nie weźmie jej z sobą, gdy rano przyjdzie tu się kąpać. Poczekam więc tutaj na jego przybycie... Czy słyszysz, Nagaino? Ja tu zaczekam w chłodzie aż do ranka.
Z dworu nie doszła żadna odpowiedź — z czego Rikki-Tikki wniósł, że Nagaina już się oddaliła. Nag owinął się kilkoma skrętami dokoła brzuśca stągwi i spoczął w bezruchu.
Rikki-Tikki przyczaił się i siedział cichuśko jak trusia — lecz po upływie godziny zdecydował się ruszyć z miejsca i począł się skradać zwolna, krok za krokiem, w stronę stągwi. Nag spał jak zabity. Rikki-Tikki jął przyglądać się jego ogromnemu grzbietowi, zastanawiając się, w którem miejscu byłoby najlepiej go capnąć.
— Jeżeli nie strzaskam mu kręgosłupa za pierwszym skokiem — powiedział sobie Rikki — to szelma jeszcze gotów rozpocząć walkę, a jeżeli on rozpocznie walkę... to krucho będzie z tobą, Rikki!...
Przyjrzał się zgrubieniu szyi koło kaptura — ale okazało się, że było dlań za wielkie; zasię ukąszenie w bliskości ogona mogłoby jeno przywieść Naga do wielkiej złości.
— Aha! — powiedział sobie nakoniec. — Tu chyba jest głowa... nad kapturem. Gdy już do niej dobrałem, to jej nie puszczę!