Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i to na względzie, że lada dzień wyklują się nam młode z jajek, ukrytych wśród grządki melonów, i będą potrzebowały spokoju i swobodnej przestrzeni.
— Nie przyszło mi to na myśl — rzekł Nag. — A więc idę... ale zdaje mi się, że urządzanie obławy na Rikkiego byłoby już zbyteczną fatygą... Ot, poprostu zabiję dużego człowieka, jego żonę i dziecko... i pójdę sobie precz. Gdy bungalow opustoszeje, to i Rikki-Tikki wyniesie się z niego na cztery wiatry!
Rikki-Tikki słyszał to wszystko — i aż skóra cierpła na nim z gniewu i oburzenia. Naraz przez otwór przy posadzce wsunął się płaski łeb Naga, a za nim wtłoczyło się do łazienki oślizgłe, na pięć stóp długie jego cielsko. Pomimo całego gniewu i zawziętości, Rikki-Tikki nie mógł się opędzić uczuciu trwogi, zważywszy ogrom przeciwnika. Tymczasem Nag podwinął się w górę, wzniósł głowę i zajrzał w mroczną głąb łazienki. Rikki mógł teraz dostrzec błysk jego oczu w ciemności.
— Jeżeli uderzę na niego odrazu, — mówił sobie w duchu Rikki-Tikki-Tavi, — to Nagaina gotowa mnie posłyszeć; jeżeli zaś rozpocznę walkę na szerszej przestrzeni posadzki, sytuacja również ułoży się na jego korzyść. Co tu począć?
Nag kołysał się czas pewien to w jedną to w drugą stronę — poczem Rikki posłyszał głośne chłeptanie, z czego zmiarkował, że gad dobrał się do największej stągwi z wodą, używanej do napełniania wanny.