Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Teodorek począł wołać w stronę domu:
— Patrzcie! patrzcie! Nasz mangus bije się z wężem!
Rozległ się przeraźliwy krzyk matki. Z drzwi domu wybiegł ojciec, uzbrojony laską; właśnie gdy już miał dojść do walczących, Karait wykonał skok zbyt daleki, z czego nie omieszkał skorzystać Rikki: dał błyskawicznego susa i już mu siadł na karku, już przedniemi łapami przygniótł mu głowę, już mu wbił ząbki w samo ciemię i potoczył się z nim nabok. To ukąszenie położyło Karaita trupem; Rikki-Tikki już zamierzał go pożreć, zaczynając zwyczajem swego rodu od ogona, gdy naraz sobie przypomniał, że przejedzenie powoduje u ichneumona ociężałość ruchów, — jeżeli więc chce mieć na każde zawołanie zwykłą siłę i zręczność, powinien być wstrzemięźliwym.
Przeto odszedł pod zarośla kleszczowiny, by tam wytarzać się w piasku, a tymczasem ojciec Teodorka począł laską okładać nieżywego karaita.
— Pocóż tyle zachodu? — pomyślał sobie Rikki-Tikki. — Przecież ja już załatwiłem wszystko, co było potrzeba!
W tej chwili podeszła ku niemu matka Teodorka, podniosła go z ziemi i przytuliła do piersi, wołając wśród płaczu, że to on ocalił jej syna od śmierci. Ojciec nazwał go zesłańcem Opatrzności, a Teodorek patrzył nań wielkiemi oczyma, szeroko rozwartemi od strachu.
Rikki-Tikki był szczerze ubawiony tym całym rwetesem, którego — rzecz oczywista — wcale nie