Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bądźmy ze sobą szczerzy. Ty zjadasz jajka... czemużby mnie nie wolno było zjadać piskląt?
— Obejrzyj się! Obejrzyj się! — zaśpiewał Darzee.
Rikki-Tikki nie tracił czasu na gapienie się po próżnicy, lecz skoczył wgórę jak tylko mógł najwyżej. Czas był wielki — bo w tejże chwili z ogromnym świstem przemknął się tuż pod nim łeb krwiożerczej małżonki Naga, Nagainy. Gdy Rikki zajęty był rozmową, podkradła się cichaczem ku niemu i zamierzała zgładzić go od jednego zamachu. Cios chybił — a do uszu ichneumona doszedł syk pełen wściekłości.
Spadając na ziemię, Rikki-Tikki znalazł się tuż koło grzbietu Nagainy. Inny jakiś, starszy już ichneumon, zmiarkowałby odrazu, że nadeszła odpowiednia chwila, by jednem ukąszeniem przegryźć kręgosłup gadziny. Atoli Rikki bał się straszliwego odrzutu, którym Nagaina mogła mu zadać cios nagły. Ugryzł ją wprawdzie, ale niezbyt głęboko — i uskoczył na sporą odległość od trzepocącego się jej ogona, zostawiając na placu boju okaleczoną i gniewną Nagainę.
— Przeklęty, przeklęty Darzee! — zawołał Nag, wijąc się skrętami wgórę, by dosięgnąć gniazda kołyszącego się na ciernistym krzaku; ale Darzee zbudował je był tak wysoko, iż żaden z wężów nie zdołałby wspiąć się ku niemu.
Rikki-Tikki poczuł, iż ślepia mu zaczerwieniły się i rozgorzały ogniem — co u ichneumona bywa oznaką gniewu. Przysiadł na ogonie i tylnych łap-