Strona:Rudyard Kipling - Kim T2.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O zabezpieczenie. Musimy dzisiejszej nocy zmienić kolor twojej skóry. To sypianie pod dachem wybieliło cię, że wyglądasz jak migdał. Hunifa zna tajemnicę farby, która trzyma się dobrze skóry, a nie przez dzień albo dwa. W ten sposób zabezpieczymy cię przed niebezpieczeństwami na Drogę. Będzie to prezent odemnie, mój synu. Wyjmij z ubrania wszystko, co jest z metalu i połóż obok. Przygotuj wszystko, Hunifo.
Kim odłożył na bok swój kompas, pudełko z farbami i skrzyneczkę świeżo napełnioną medykamentami. Nie rozstawał się z niemi we wszystkich swoich podróżach, i, jak każdy chłopiec, cenił je sobie bardzo.
Kobieta wstała zwolna i szła, wyciągając nieco przed siebie ręce. Kim poznał wtedy, że jest ślepa.
— O, nie, nie — mruczała pod nosem. — Pathan ma rację. Moja farba nie puszcza ani po tygodniu, ani nawet za miesiąc. A gdy ja kogoś zabezpieczę, to może być o siebie zupełnie spokojny.
— Gdy się jest w dalekiej podróży i samemu, to nie dobrze byłoby dostać jakich wyrzutów na ciele, albo ni stąd, ni zowąd, jakiego trądu — rzekł Mahbub. — Gdy byłeś ze mną, to ja już pilnowałem tych rzeczy, a przytem ja sam mam delikatną skórę. Otwórz-no teraz kamizelkę i zobacz, jak ty wybielałeś. — Hunifa wróciła znów z bocznej izby. — Niema co mówić, ona nic nie widzi — to mówiąc, wziął z jej opierścienionej ręki metalowy kubek.
Barwik był kleisty, lepki i niebieski Kim wypróbował go na grzbiecie swej ręki,

—   50   —