Strona:Rudyard Kipling - Kim T1.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nic godnego zapamiętania, tylko zwykłe plotki jarmarczne, które zapewne są nieprawdziwe, a mianowicie, że nawet Radżowie — mali Radżowie w górach...
— Ale nie ci, co pochodzą z dobrej rodziny Rajput.
Z pewnością dobrej krwi Radżowie. Że oni nawet sprzedają najpiękniejsze ze swoich kobiet dla zysku. Sprzedają je na Południe — „zemindarom“ (właścicielom ziemskim) i tym podobnym.
Przeciw temu zarzutowi bronią się zaciekle mali górscy Radżowie; ale na jarmarkach, kiedy jest mowa o tajemniczym handlu niewolnikami w Indjach, ludzie skłonni są to uważać za prawdę. Stara dama objaśniła Kimowi w dobitnym i pogardliwym tonie, do jakiego stopnia jest złośliwym kłamcą. Gdyby Kim był to powiedział w czasie, kiedy była ona jeszcze młodą dziewczyną, zostałby tego samego dnia zadeptany na śmierć przez słonia. Stałoby się to bez żadnej wątpliwości.
— Aha! Jestem przecież tylko żebraczy płód, jak to „Oko Piękności“ powiedziało — jęknął Kim, udając przestrach.
— „Oko Piękności!“ doprawdy! Któż to ja jestem, że mnie częstujesz żebrackiemi komplementami! — Ale mimo to roześmiała się do dawno niesłyszanego słowa. — Przed czterdziestu laty można było to powiedzieć nie bez słuszności. Tak, przed trzydziestu jeszcze laty. Ale to skutki włóczenia się wzdłuż i wszerz po Hindostanie, że wdowa króla musi się stykać z szumowinami całego kraju i być pośmiewiskiem żebraków!
— Wielka Królowo! — rzekł szybko Kim, który słuchał z oburzeniem jej żalów. — Jestem tem, czem Wielkiej Królowej podoba się mnie nazwać,