Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli (tłum. Birkenmajer).djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Co będzie, to będzie. Mowgli, Mowgli! Cóż to ciebie znów pociągnęło ku siedliskom ludzkiej gromady?
Przetarł usta, szukając znaku owego kamienia, który go zranił był dawno, dawno temu — wówczas, gdy gromada — nie ta lecz inna — chciała go się pozbyć, precz odegnać...
Rozwarły się dźwierza chaty — i stanęła w nich jakaś kobieta, usiłując przebić wzrokiem ciemność. Z izby doleciał nagły płacz dziecięcy. Kobieta odwróciła się w tamtą stronę i rzekła:
— Luli, luli, dziecineczko. To jakisik szakal pewnikiem pobudził nam psiska! Rychło dzionek już zaświta.
Mowgli przysłonięty trawą, zaczął trząść się jak w febrze... O jakże dobrze... o jakże dobrze znał ten głos!... Żeby jednak się upewnić, zawołał wabnie i tkliwie, sam nie wiedząc, kiedy mu się przypomniały nagle ludzkie słowa:
— Messuo!... Ach, Messuo!...
— Kto mnie woła? — spytała kobieta, ale jakieś wzruszenie zadrgało w jej głosie.
— Czy zapomniałaś? — odkrzyknął Mowgli, a w gardle czuł spiekę nieznośną.
— Jeśli to ty jesteś, to powiedz.... o powiedz: jakie nadałam ci miano?
Przymknęła drzwi do połowy, a rękę złożyła kurczowo na piersi.
— Nathoo! Ohè Nathoo! — odpowiedział Mowgli, bo (jak sobie przypominacie) takie imię nadała mu Messua, gdy po raz pierwszy zawitał do ludzkiej gromady.
— Chodzi-no, chodzi-no, synusiu! — wezwała go ku sobie.
Mowgli postąpił ku światłu i przyjrzał się Messui —