Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

myśli, ale rząd już się tem zajął i robi pocichu przygotowania. Wy wiecie o tem tak dobrze, jak i ja.
— Pamiętam, jak nas ludzie przeklinali, gdy nasze wojska cofnęły się z pod Omdurmanu... a przecież była to rzecz nieunikniona prędzej czy później. Ale ja pójść nie mogę. Czy możecie za to mnie ganić?
Mówiąc to, Torpenhow wskazał w stronę drzwi, które ze względu na ciepłą noc były otwarte.
Keneu nie wypuszczając fajki z ust, zaczął mruczeć, jak duże i zadowolone kocisko.
— Ja wcale cię nie ganię. Wielka to, niepospolita z twej strony dobroć i tak dalej, ale każdy człowiek... nawet ty, Torp... powinien patrzyć swego kopyta. Wiem, że brzmi to okrutnie, ale Dick już jest niezdatny do wyścigów... gastados... padł... wyczerpał się, skończył swój bieg, przegrał. Nazbijał sobie trochę grosza, więc nie umrze z głodu... a ty nie powinieneś dla niego schodzić ze swego toru. Pomyśl o swej sławie i wziętości.
— Sława Dicka była pięć razy większa od mojej i twojej, razem wziętych.
— Dlatego, że podpisywał się na każdym swym obrazie. Wszystko to teraz się skończyło. Masz być w pogotowiu do wyjazdu. Możesz żądać wynagrodzenia, o jakiem tylko zamarzysz; władasz piórem lepiej, niż trzej tacy, jak my.
— Nie potrzeba mi mówić, jak mnie to kusi... jednakże pozostanę tutaj, ażeby przez czas jakiś doglądać Dicka. Wprawdzie jest on w nastroju tak rozkosznym, jak niedźwiedź, któremu łeb rozbito, ale zdaje mi się, że lubi, gdy jestem przy nim.
Nilghai bąknął jakieś słówko nienazbyt grzeczne o mazgajowatych durniach, którzy dla innych durniów