Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wziął się do roboty, zlekka pogwizdując. Ogarnęła go czysta i jasna radość twórcza — która nienazbyt często nawiedza człowieka, żeby nie poczytał się za równego z Bóstwem i przeto nie wzbraniał się umrzeć w oznaczonym czasie. Zapomniał o Maisie, o Torpenhowie, o Binkiem, łaszącym mu się u nóg; nie zapominał tylko o Bessie, którą — i tak już rozjątrzoną — podniecał do szalonej zaciekłości, byle mógł przyglądać się błyskom tlejącym w jej oczach. Bez pohamowania zatapiał się w swem dziele, nie myśląc o klątwie, która nań spaść miała; był opętany swym pomysłem i sprawy tego świata były mu zgoła obojętne.
— Pan dziś zadowolony! — zauważyła Bessie.
Dick, podniósłszy malsztok, zatoczył nim jakieś czarnoksięskie koła i udał się do kredensu, by sobie golnąć kieliszek wódki. Wieczorem, gdy całodzienne podniecenie przeminęło, udał się znów do kredensu, a po kilku takich odwiedzinach doszedł do przekonania, że okulista go okłamał, skoro on, Dick, widzi wszystko doskonale. Przechodziło mu nawet przez głowę, że uściele gniazdko rodzinne dla Maisie i że ona — wolą, czy niewolą — musi zostać jego żoną!
Nazajutrz fanaberje te wywietrzały mu z głowy, ale na pociechę został jeszcze kredens — i wszystko, co stało na jego półkach. Dick znów wziął się do roboty. W oczach znów mu się jawiły kreski, centki i plamy, póki nie zajrzał do kredensu, poczem już Melancholja zarówno na płótnie, jak i w wyobraźni malarza rysowała się coraz ponętniej. Doznawał rozkosznego uczucia nieodpowiedzialności, jakiego doświadczają ci, którzy, chodząc pośród swych bliźnich, wiedzą, iż pisany im jest śmiertelny wyrok, i wiodą życie hulaszcze, uważając, że