Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wszak nagła śmierć czyjaś aż nazbyt blisko nas dotyka... to zaś jest dla mnie jednocześnie i walką i morderstwem.
Dzień dogasał, a Dickowi się zdało, że to niepostrzeżenie nawiedził go półmrok ślepoty.
— Boże wszechmocny! — zawołał z rozpaczą, — wspieraj mnie przez czas tego strasznego oczekiwania, a nie będę się skarżył, gdy nadejdzie chwila kary! Cóż mam czynić teraz, nim światło precz odejdzie?
Nie było odpowiedzi. Dick zatrzymał się na chwilę, póki w pewnej mierze nie odzyskał panowania nad sobą. Ręce mu się trzęsły, choć szczycił się ich niewzruszoną pewnością; czuł, iż drżały mu wargi i pot sączył mu się po twarzy.
Niby w potrzasku, przytrzymywała go trwoga, a jednocześnie gnała go żądza, by natychmiast przystąpić do roboty i wykonać zamierzone dzieło; do szaleństwa doprowadzała go uporczywość mózgu, który nie umiał się zdobyć na nic, jak tylko na ustawiczne powtarzanie sobie wiadomości o zbliżającej się ślepocie.
— Co za upokarzające widowisko! — myślał; — dobrze, że Torp wyjechał i tego nie widzi! Doktór powiedział, że winienem unikać wzruszeń duchowych. Chodź-no tu Binkie, niech-no się z tobą popieszczę!
Piesek warknął głośno, bo Dick omal tchu z niego nie wydusił swą pieszczotą. Potem posłyszał w półmroku głos ludzkiej przemowy i wiedziony psim instynktem pojął, iż niebezpieczeństwo już minęło.
— Allah jest łaskaw, Binkie. Nie tak łaskawy, jakbyśmy sobie życzyć mogli, ale o tem później będziemy rozprawiać. Zdaje mi się, że już znalazłem jakiś sposób wyjścia. Wszystkie te studja głowy Bessie były licha