Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wołane ciosem pałasza. Blizna jest już zastarzała, a przytem... pan powiadasz, że byłeś wystawiony na silne działanie słońca w pustyni?.. i wysilał pan oczy w delikatnym rysunku? Doprawdy, nie umiem odpowiedzieć na pańskie zapytanie.
— Proszę mi wybaczyć, ale spadło to na mnie tak nieoczekiwanie. Jeżeli pan pozwoli, posiedzę tu jeszcze przez chwilę... potem sobie pójdę. Bardzo wielką łaskę pan mi wyświadczył, mówiąc całą prawdę. Tak nieoczekiwanie, tak nieoczekiwanie! Dziękuję panu.
Dick wyszedł na ulicę, gdzie z całem uniesieniem radości przywitał go Binkie...
— Bardzo źle z nami, piesku! Tak źle, jak tylko może być najgorzej. Pójdziemy do parku, ażeby się nad tem zastanowić.
Zdążali w stronę drzewa, tak dobrze znanego Dickowi; doszedłszy tam, usiedli w zadumie, gdyż nogi malarza dygotały febrycznie, a zimny lęk aż cisnął go w dołku.
— Jakże to mogło przyjść bez ostrzeżeń? Spadło tak nagle, jak śmierć od kuli. To istna śmierć za życia, Binkie. Najdalej za rok, i to jeszcze w razie największej ostrożności, zostaniemy zamknięci w mrokach, bezdennych... i nie będziemy widzieli nikogo, ani nie doczekamy ziszczenia się żadnego z naszych pragnień, nawet choćbyśmy lat stu dożyli...
Binkie wesoło merdał ogonkiem.
— Binkie, musimy to rozważyć! Zobaczmy, jakie to uczucie być ślepym.
Dick zamknął oczy; pod powiekami jęły mu latać płomienne przecinki i młyńce ogniste. Atoli, gdy znów spojrzał w głąb parku, wzrok jego posiadał nadal dawną siłę. Widział wszystko doskonale i rozpoznawał każdy przedmiot, dopóki w ośrodkach gałek ocznych nie po-