Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przedmiejski nie zna się wcale na rzeczy, a pewniejszy był jeszcze, że Maisie wyśmiałaby go, gdyby mu kazano nosić okulary.
— Za długo lekceważyłem sobie przestrogi mości pana żołądka; stąd to poszły owe płatki przed oczyma, Binkie! Widzę przecie tak doskonale, jak zawsze.
Gdy wszedł w ciemną sień, wiodącą do mieszkania doktora, hrymnął w niego całem swem ciałem jakiś człowiek i wypadł na ulicę. Dick przyjrzał się jego twarzy.
— To typ publicysty. Ten sam układ czoła, co u Torpa. Wygląda na bardzo przygnębionego. Zapewne usłyszał coś co nie w smak mu poszło.
Na tę myśl zjawiła się w sercu Dicka niezwykła trwoga, tak iż ledwo śmiał oddychać, wchodząc do poczekalni doktora, ozdobionej ciemno-zielonemi tapetami, szeregiem ciężko rzeźbionych foteli i garścią barwnych oleodruków, rozwieszonych na ścianie. Wśród nich poznał reprodukcję jednego ze swych szkiców.
Czekało tu już wielu ludzi, więc na Dicka nierychło miała przyjść kolej. Oko jego spoczęło na książce, malowanej jaskrawo na kolor czerwony i złoty — był to zbiorek kolend. Do tego okulisty zachodziły nieraz i małe dzieci, którym potrzeba było nieco okazalszej rozrywki.
— Co za bohomazy! — mówił Dick, przyciągając książkę do siebie. — Z anatomji aniołów wnoszę, że to wytwór niemiecki.
Otworzył odruchowo książkę — i oto przed oczyma zemknął mu się wierszyk, wybity czerwonemi czcionkami:

Wkrótce wieść inna niezmierną radość
W sercu Maryi odnawia,
Gdy Syn jej miły, Pan Jezus Chrystus,
Ślepego człeka uzdrawia.