Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Teraz mówisz do rzeczy. Prawda, że tak bywa... Ale ponieważ nie potrafisz rozważyć ujemnych stron podwójnego gospodarowania, czy wiesz, co ci czynić wypada?
— Nie wiem... a chciałbym wiedzieć.
— Powinieneś na czas jakiś puścić się w pyszną przejażdżkę, ażeby się nieco przewietrzyć. Jedź sobie do Brighton do Scarborough, do Prawle Point, i napatrz się na przejeżdżające okręty. Wyjeżdżaj... i to zaraz. Czy to nie cudny pomysł? Ja się tu zaopiekuję Binkiem, ale ty wyjeżdżaj natychmiast. Nie właź w drogę djabłu... on zawsze wygra... Lepiej przed nim uciekać. Pakuj manatki i — w drogę!
— Zdaje mi się, że masz rację. Gdzież to mam jechać?
— I ty się mienisz specjalnym korespondentem?! Najpierw się spakuj, a potem możesz się pytać.
W godzinę później Torpenhow pomknął dorożką poprzez nocne mroki.
— Skoroś się już ruszył, pewno pomyślisz nad tem, dokąd się udać — mówił mu Dick na odjezdnem. — Jedź do Euston, na początek... i... jeszcze nocy dzisiejszej... o tak... strąb się, jak stary!
Powrócił do pracowni i zapalił jeszcze parę świec, bo mu się pokój wydał bardzo ciemnym.
— Ach ty Jezabel! mała głupia Jezabelo! czy mnie jutro nie znienawidzisz?... Binkie, chodź-no tutaj!
Binkie rozwalił się nawznak na kilimku koło pieca, więc Dick niechcący — naumyślnie wytrącił go kopniakiem z tego błogostanu.
— Mówiłem, że to porządna dziewczyna. Omyliłem się. Gada, że umie gotować... to już zgóry ukartowane przestępstwo. O Binkie, gdybyś był mężczyzną, poszedłbyś na potępienie, ale gdybyś był kobietą i opowiadał, że umiesz gotować, należałoby ci się coś jeszcze gorszego!