— Ano nic... dałem mu tylko zlecenie i główne pomysły, aby... aby ci porządnie kurtę skroił... ot tak dla zasady... za to, że nie tworzysz nic takiego, coby miało trwałą wartość.
Dick odrzucił wtył głowę i przymknął jedno oko, przesuwając ręką stronicę.
— Aha... Dlatego to ów młody dureń, zostawszy sam na sam z kałamarzem i z myślami, które uważał za własne, zaczął na mnie bryzgać jednem i drugiem po gazetach! Mógłbyś też nająć człowieka dorosłego do tej roboty, mój Nilghaju... No, Torp, jak ci się podoba ślubny welon?
— U licha! jak to się dzieje, że dość trzech kresek i dwóch wywijasów, ażeby tak ubrać całą postać? — ozwał się Torpenhow, dla którego metody Dicka miały zawsze urok nowości.
— Zależy wszystko od tego, gdzie umieścisz te kreski. Lepiejby było, gdyby Maclagan choć tyle znał się na własnym swym fachu.
— Czemuż więc nie użyjesz tych pierońskich sztrychów do tego, ażeby stworzyć dzieło o trwałej wartości? — nalegał Nilghai; prawdę mówiąc, był on niemało się natrudził, starając się dla Dicka pozyskać pióro młodego krytyka, który większość swego dnia roboczego poświęcał żmudnym rozważaniom zadań i celów jedynej (tak pisał) i niepodzielnej Sztuki.
— Poczekaj chwilkę... Namyślam się, jak mam uszykować pochód małżonek. Podobno żeniłeś się na prawo i na lewo, więc muszę naszkicować ołówkiem wszystkie te twoje połowice: Medyjki, Partjanki, Edomitki... Otóż, nie biorąc w rachubę słabych, szalonych i...
i głupich usiłowań tych ludzi, którzy z całym rozmysłem zamierzają stworzyć, jak mówią, dzieło wieczno-
Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/158
Wygląd
Ta strona została przepisana.