Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W tych słowach. Torpenhowa był wyraźny przytyk, ale Dick jeno skurczył palce u nóg, obutych w miękkie skórzane mokasyny.
— Cóż to za utrapiony gdera! Gdybym miał teraz na warsztacie jakie niewykończone figury, brakłoby mi modela; gdybym nawet miał model, to brak mi rozpylacza, a żadną miarą nie pozostawiłbym nieutrwalonego szkicu węglem przez noc całą; gdybym miał rozpylacz i dwadzieścia fotografij tła, nie potrafiłbym teraz wieczorem nic namalować. Nie jestem do tego nastrojony...
— Binkie, powiedz-no, psino, czy to nie leninszysko? — ozwał się Nilghai.
— Dobrze, dobrze, zaraz wam coś wypacykuję! — rzekł Dick, powstając żwawo z miejsca. — Przyniosę księgę Nungapunga i dodamy jeszcze jedną ilustrację do legendy o Nilghai’m.
— Czy nie zanadto mu się naprzykrzasz? — zapytał Nilghai, gdy Dick wyszedł z pokoju.
— Być może, ale wiem, na co jego talent potrafiłby się zdobyć, gdyby tylko miał ochotę. Wściekłość mnie porywa, gdy słyszę, jak go chwałą za dawne prace, skoro zdaję sobie sprawę, co on jeszcze stworzyć powinien. Obaj przecież oczekiwaliśmy, że...
— Tem większa szkoda... klnę się na Kismet i nasze własne moce! Istotnie, wiele po nim się spodziewałem.
— I ja też... ale teraz wiemy, żeśmy na kpów wyszli. Wytłucz mnie, jeżeli wiem, czego dokaże Dick, wziąwszy się znów do roboty. Dlatego to bywam dla niego tak ostry.
— Choćbyś nie wiem co czynił i mówił, to i tak będziesz się musiał z drogi usunąć (co jest rzeczą najzupełniej słuszną) przed jakąś dziewczyną...
— Zachodzę w głowę... Jak ci się zdaje, gdzie on się dziś włóczył?